Zwinęliśmy obóz nad Laguna Verde i na 4 tury samochodami wyjechaliśmy do obozu pierwszego na wysokości 5170 metrów. Ta duża różnica przewyższeń (ok. 830 metrów) nie jest najlepsza z punktu widzenia aklimatyzacji, ale na wysokości 4100-4400 metrów spędziliśmy w sumie 7 nocy, więc nie spodziewamy się znaczących problemów.

Obóz rozbiliśmy pod piękną wulkaniczną skałą. Daje ona nieco ochrony przed wiatrem i możliwość porozkładania części naszych rzeczy na jej „półkach”. Słońce jest niemal w zenicie, więc skała nieco cienia daje jedynie rano i późnym popołudniem.

Nasi porterzy są bardzo pomocni – pomimo tego, że rozpoczęli noszenie około południa, zdołali dwukrotnie pokonać trasę pomiędzy obozem 1-szym a przełęczą, gdzie będziemy zakładać obóz drugi – na wys. ok. 5640 metrów. Noszą po ok. 20 kilogramów każdy, więc pierwszego dnia na przełęcz udało się im wynieść ok. 80 kg. Z pomocą Darka wszystkie butle nurkowe mamy już w pół drogi do jeziora.

Pogoda wciąż nam sprzyja. To już jedenasty dzień w górach, a tylko przez półtora dnia niebo nad Tres Cruces było zachmurzone. Byłoby nam bardzo na rękę, gdyby nic się nie zmieniło przez kolejne 5-6 dni. W Laguna Verde mieliśmy problemy z uruchomieniem generatora. Zbyszek doczytał w instrukcji, że pułap operacyjny wynosi tylko 1000 metrów ponad poziom morza, a my męczymy go powyżej 4000 metrów. Mieszanka jest zbyt bogata, Zbyszek powziął przypuszczenie, że na świecach zrobił się nagar. Z pomocą robotników drążących studnie głębinowe udało się odkręcić zapieczoną świecę, a następnie ją oczyścić. Generator ożył, co oczywiście nas ucieszyło – to nasze główne źródło energii, poza akumulatorami samochodów i kilkoma zestawami baterii słonecznych.