Na drugi rzut wynoszenia poszła kolejna część sprzętu nurkowego. Z naszą ekspedycją wiążą się dwa absurdy, pierwszym jest nurkowanie na skraju najsuchszej pustyni świata, drugim wynoszenie ciężarków ołowianych na wysokość niemal 6000 metrów. Porterzy przyjęli drugi absurd ze zrozumieniem i wynieśli ok. 20 kilogramów ołowiu na przełęcz. To dopiero pierwsza jego część – w zależności od ostatecznego dobrania się w zespoły nurków oraz ilości docieplenia pod suchymi skafandrami, potrzebujemy donieść nad jezioro nie mniej niż 30 kilogramów ołowiu. W sumie na jezioro wyniesiemy ok. 110-130 kg sprzętu nurkowego i górskiego. Piszemy „wyniesiemy” jako że traktujemy tragarzy jako uczestników naszej wyprawy. Bez nich nie byłoby to możliwe – wyniosą oni nie mniej niż trzy czwarte całej wagi.

Problemem jest także panowanie nad podziałem sprzętu i jedzenia pomiędzy obozami. Coraz więcej rzeczy wynosimy na przełęcz, a póki co wszyscy śpimy w obozie pierwszym. Jutro część z nas będzie nocowała po raz pierwszy w obozie drugim, a porterzy spróbują dojść do jeziora z niepełnym obciążeniem. Będą się starać wyznaczyć trasę podejścia w miałkim piasku, który tak bardzo zmęczył Darka, Julka i Janka podczas pierwszej wyprawy nad jezioro 5-go marca.

Porterzy uważają, że trasa jest do zrobienia, podobnie sprawę widzi Darek, więc jesteśmy umiarkowanie optymistyczni. Być może trzeba będzie wydeptać swoją własną ścieżkę z serpentynami i pozwolić części zbocza na naturalne osunięcie się.

Wszczepione pod skórę rejestratory arytmii zaczęły zapisywać pierwsze nietypowe epizody pracy naszych serc. To nic niepokojącego – dokładnie tego spodziewał się Patryk. Przez pierwsze 10 dni był nawet nieco zdziwiony, bo nasze serca pracowały jak dzwony i gdyby tak działo się w dalszej części wyprawy, nie miałby żadnych danych do analizowania.

Chmury zbierające się na horyzoncie rozbudowują się coraz bardziej, co trochę nas niepokoi, zwłaszcza, że wczoraj dostrzegliśmy rozbłyski burzowe. Jednakże pamiętamy, że horyzont jest odległy o około 50-60 kilometrów od nas, za pasmem sześciotysięczników i to na dodatek w drugim kraju – Argentynie. Nasi przewodnicy uspokajają, że to normalny widok i że jest mało prawdopodobne, by chmury dotarły do nas.