Wreszcie zieleń!/ Green at last!

Pierwszego dnia marca postanowiliśmy zjechać do Copiapo, by uzupełnić paliwo, odnowić zapasy chleba i pozałatwiać parę drobnych spraw. Od strażników parku narodowego Tres Cruces dowiedzieliśmy się o skrócie, który wiedzie przez teren kopalni Maricunga. Przy wjeździe strażnicy spisali nasze dane osobowe z paszportów, następnie poczekaliśmy około 20 minut na eskortę, która towarzyszyła nam aż do wyjazdu. Na obszarze kopalni „zaliczyliśmy” najwyższą do tej pory wysokość osiągniętą samochodem podczas wyprawy: 4530 metrów. Dalej droga wiła się serpentynami w dół; jechaliśmy doliną, która zieleniła się przy samym dnie. Pojawiły się kozy a nawet owce, co było sporą odmianą względem poprzednich kilku dni, kiedy towarzyszyły nam wyłącznie pustynne wikunie.

Po załatwieniu spraw w Copiapo wróciliśmy drogą przez Laguna Santa Rosa. Nie chcieliśmy wracać pod górę wieczorem po serpentynach i nie byliśmy pewni do której godziny moglibyśmy liczyć na eskortę przez teren kopalni. W sumie w ciągu dnia zrobiliśmy ok. 420 kilometrów, w większości po kiepskich pustynnych drogach, a suma podjazdów i zjazdów wyniosła ponad 9 000 metrów – więcej niż Mt. Everest. Przyjechaliśmy do Laguna del Negro Francisco tuż po zmroku, upiekliśmy kiełbaski, ale nie doczekaliśmy się już ziemniaków z popiołu.

W ciągu dnia Darek z Julkiem wybrali się na trekking na pobliską górę mierzącą 4 990 metrów. Próbowali podrzucać GPS do góry, by zalogował 5000 metrów, ale bez rezultatu. Zrobili piękne zdjęcia Laguny del Negro Francisco i wulkanu Copiapo widniejącego w tle. Z tej wysokości udało się także dostrzec i zrobić zdjęcia południowej ściany „naszego” wulkanu – całą zasypaną śniegiem. Nie planujemy jej zdobywać, trasa ma wieść od przełęczy pomiędzy szczytem Północnym a Centralnym, czyli od wschodu. Widoczność jest niesamowita – góry odległe o 50-100 kilometrów widać jak na dłoni.