Nevado Tres Cruces

Nevado Tres Cruces

 

Copiapo nieco nas zaskoczyło niską pokrywą chmur, której nie doświadczyliśmy trzy lata temu. Niebo czasem się przecierało i mieliśmy kilka godzin pięknego błękitu, drugiego dnia niebo znowu się zasnuło chmurami. Zmartwiło nas to nieco, jako że wilgoć znad oceanu jest źródłem opadów na Tres Cruces. Gdyby było jej dużo, moglibyśmy brodzić w śniegu na zboczach „naszej” góry. Większa pokrywa śniegu mogła także potencjalnie opóźnić odtajanie pokrywy lodowej naszego jeziora, co zaowocowałoby grubą pokrywą lodową.

Wyjechaliśmy z Copiapo ok. pół dnia później w porównaniu z wyprawą trzy lata temu. Trzy sprawy: późniejszy przylot samolotu, perypetie przy wypożyczaniu samochodu (Iwona, dziękujemy 😉 ) i znacznie bardziej rozbudowane zakupy zabrały po ok. dwie godziny więcej każda. Pierwszą noc w górach spędziliśmy na wysokości 3180 metrów w miejscu, które organizatorzy wypraw na Ojos del Salado nazywają Vale Chico. Co poniektórym uczestnikom wysokość trochę daje się we znaki, ale to tylko pierwsze drobne objawy. Dobre, miękkie podłoże posłużyło nam do potrenowania rozbijania namiotów, mamy ich siedem. W sumie liczą  siedemnaście miejsc – ten nadmiar jest konieczny by mieć rozbite dwa obozy na stoku Tres Cruces. Nawet na samym dnie doliny powiewał wiatr, był to przedsmak tego, co czeka nas wyżej.

Nie mogliśmy się doczekać widoku naszego celu, więc tak szybko jak to było możliwe wyjechaliśmy na przełęcz na wysokość 4150 metrów, skąd rozpościerał się widok na „Trzy Krzyże”. Rzut oka na stoki wlał w nasze serca nadzieję. Było bardzo mało śniegu, mniej niż 3 lata temu, w najniższym punkcie białe połacie sięgały wysokości ok. 5200-5300 metrów. To bardzo dobre wieści, które oznaczają, że są większe szanse na płynną, raczej niż zlodzoną powierzchnię jeziora. Szczyty były czyste, bez chmur, które 3 lata temu często zakrywały wyższe partie masywu, zwłaszcza po południu. Oczywiście, niczego nie należy przesądzać, w dwa tygodnie wiele może się zmienić.

GPSy mierzą wysokość bardzo stabilnie, z tolerancją ok. 3m, więc będziemy odpowiednio dokładnie ustalić wysokość naszego jeziora na potrzeby Rekordu Guinnessa.

Patryk odpalił swój programator firmy Medtronic i odczytał historię pracy naszych serc z ostatniego dnia. Póki co nasze rejestratory wszczepione pod skórę nie zanotowały żadnych zaburzeń, poza podwyższonym tętnem, co jest normalne przy choćby najmniejszym wysiłku na wysokości. Pulsoksymetrem sprawdziliśmy saturację krwi tlenem – jest oczywiście niższa, ale to także chleb powszedni na tej wysokości. Zbyszek odpalił generator na benzynę, więc sprzęt medyczny, który ma duże wymagania co do zasilania ma dwa alternatywne źródła zasilania – akumulator samochodowy oraz generator.